Wieczór, ktoś do mnie dzwoni. Sprawdzam telefon – mój kuzyn. Po chwili rozmowy z uśmiechem na ustach odkładam komórkę. Właśnie zdecydowałam się na podróż na drugi koniec świata.
Bilety kosztowały 1450 zł z Rzymu. Po 10 dni w RPA i Tajlandii. Razem z weekendem w Rzymie – prawie miesiąc w podróży. Decyzję podjęłam błyskawicznie- oczywiście, że lecę. Razem uzbierało się 9 osób – znajomi, rodzeństwo i kuzynostwo. Niektórzy jeszcze przed maturą, niektórzy po studiach, a większość jeszcze w trakcie. I tak zaczęła się moja pierwsza samodzielna tak daleka podróż.
Pierwsze wątpliwości pojawiły się niedługo po znalezieniu biletów. Bo jak to lecieć do Afryki i Azji na miesiąc, w listopadzie i to jeszcze w trakcie roku akademickiego? W naszej ekipie były osoby, jeszcze przed maturą, a podczas podróży ich przygoda ze studiowaniem dopiero się rozpoczynała. Jednak szybko zdołaliśmy ich przekonać i z mottem na ustach: „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” zakupiliśmy całą dziewiątką bilety lotnicze.
Ten wyjazd był moim pierwszym wyjazdem, gdzie wszystko musieliśmy organizować sobie sami. Jeszcze przed wylotem zrobiliśmy zrzutkę i zabookowaliśmy noclegi oraz auto. Każdy z nas miał za zadania zaplanować jeden dzień wyjazdu. Odpowiednio przygotowani spotkaliśmy się wszyscy we Wrocławiu w dniu wyjazdu i wyruszyliśmy razem na busa, którym mieliśmy dojechać na lotnisko w Berlinie.
Przygody zaczęły się już we Wrocławiu, kiedy to bus, którym mieliśmy jechać na lotnisko, spóźnił się ponad godzinę. My zestresowani, że spóźnimy się na samolot i cała podróż legnie w gruzach, w końcu doczekaliśmy się autobusu, dojechaliśmy i na szczęście bez problemów dotarliśmy do stolicy Włoch.
W Rzymie spędziliśmy miły weekend, choć niektórych złapała nieprzyjemna choroba. Wydawać by się mogło, że rewolucje żołądkowe spotkają nas dopiero poza granicami Europy. Następnie udaliśmy się do Johannesburga. Gdy już dolecieliśmy po kilkunastu godzinnym locie, pełni podekscytowania udaliśmy się po naszego dziewięcioosobowego busa – w którym mieliśmy spędzić kolejne 10 dni. Oczywiście, to nie bylibyśmy my, gdyby coś poszło po naszej myśli. Już w wypożyczalni okazało się, że mamy za mały limit na karcie kredytowej i nie mogą nam wypożyczyć auta. Kilka dni przed naszym wylotem kurs Randa podskoczył, co spowodowało brak wystarczającej kwoty. Szybki telefon do Polski i przelew dotarł na kartę. Mogliśmy wyruszyć w drogę!
W trakcie 10 dni w RPA udało nam się zobaczyć: trasę panoramiczną z wodospadami i punktami widokowymi, Park Krugera, Suazi, Park Narodowy Hlane, miasto St. Lucia oraz Durban, z którego mieliśmy wylot do Tajlandii.
Podczas trasy panoramicznej piękne wodospady okazały się ledwo co tryskającymi wodą, a na najpiękniejszym punkcie widokowym była mgła. Mimo niedogodności nie poddaliśmy się i pod koniec dnia dojechaliśmy do punktu Three Rondavels Point, który okazał się najpiękniejszym miejscem, jakie mogliśmy zobaczyć w RPA.
Park Krugera był kolejnym punktem w naszym planie. W Parku spędziliśmy aż 3 dni. Jest to miejsce, w którym można zobaczyć afrykańskie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Powiedzmy, że naturalnym, ponieważ w parku są drogi asfaltowe, pełno turystów oraz oazy noclegowe dla nich.
Podczas naszego pobytu udało nam się zobaczyć tzw. BIG FIVE, czyli 5 gatunków dużych ssaków zamieszkujących tereny Afryki: słoń, nosorożec, bawół, lampart i lew.
W poszukiwaniu afrykańskich zwierząt, z lornetką w ręku czuliśmy się jak prawdziwi odkrywcy. W skupieniu szukaliśmy zwierząt, które chowają się przed ludźmi, ale i przed słońcem. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy widzieliśmy małe żyrafy czy słonie. Przeżyliśmy też chwile grozy, kiedy nagle zauważyliśmy w oddali nosorożca. Początkowo podnieceni, gdyż kolejny gatunek z BIG 5 mieliśmy okazję podziwiać, po chwili przerażeni, ponieważ zwierzę też nas zauważyło.
Następnie udaliśmy się do kolejnego państwa Suazi. Nocowaliśmy w Parku Narodowym Hlane. Mieliśmy zarezerwowany duży domek wraz z kuchnią. Wiedząc o tym, wcześniej zaplanowaliśmy, że zorganizujemy sobie super kolację. Zakupy się udały i obładowani dojechaliśmy na miejsce. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że domek, w którym śpimy, nie ma prądu. Był jednak podłączony gaz oraz była możliwość korzystania z grilla. Zadowoleni przygotowaliśmy sobie burgery i zasiedliśmy wspólnie do stołu, który znajdował się na zewnątrz. Wszyscy zaczęli nakładać sobie kolację, ale nagle zaczęliśmy uciekać do środka. Ktoś zauważył na ziemi skorpiona i kolacja przeniosła się do domku.
W Parku tym można również podziwiać zwierzęta afrykańskie. Po południu mieliśmy okazję zobaczyć hipopotama oraz nosorożca. Jakie było nasze zdziwienie, gdy obudziliśmy się rano i z powodu wichury jedyny płot, który chronił nas przed zwierzętami, leżał prawie na ziemi.
W trakcie naszej podróży po Afryce odwiedziliśmy również wioskę afrykańską, gdzie przedstawiono nam tradycje plemienne. Mogliśmy podziwiać prawdziwą wioskę oraz jej mieszkańców. W niedzielę udaliśmy się również na Mszę Św. Gdy mieszkańcy wioski dowiedzieli się, że pochodzimy z Polski, specjalnie dla nas odprawili mszę w języku angielskim, byśmy mogli zrozumieć jej przebieg, który znacząco różnił się od naszych standardów. Pieśni były wykonywane w tak piękny sposób, że wszystkie dziewczyny się popłakały. Na koniec mszy kobieta, która przewodziła uroczystość, poprosiła nas o zaśpiewanie 1 piosenki w naszym języku. Zgodnie stwierdziliśmy, że zaśpiewamy “Barkę”. Trzeba przyznać, że ludność nieźle się bawiła przy naszym fałszowaniu. Byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy prawie każda młoda osoba w kościele wyciągnęła smartphone’a i zaczęła nas nagrywać. Mamy nadzieję, że te nagrania nie trafiły na Youtube.
Na koniec naszej podróży dojechaliśmy do Durbanu. Jest to duże miasto przy oceanie z piękną promenadą. Nasze przygody jednak się nie skończyły! W ostatnią noc postanowiliśmy uczcić naszą podróż przez Republikę Południowej Afryki. Trzy osoby z grupy oddzieliły się w poszukiwaniu wiadomych trunków. Niestety weszli do nieodpowiedniej dzielnicy, w której było trochę niebezpiecznie. Szybko jednak dotarli do naszego hotelu, ponieważ po drodze zgarnęła ich policja i na sygnałach odwiozła pod same drzwi. Impreza nam się udała, a niektórzy zdołali nawet wykąpać się w oceanie.
Choć podróż dziewięcioosobową ekipą może wydawać się trudna, spędziliśmy ze sobą wspaniały czas. Popełniliśmy wiele błędów, jednak wszyscy się czegoś nauczyli. Było trudno, momentami niebezpiecznie, ale przez większość czasu po prostu śmiesznie.
Dla mnie jest to podróż, o której nigdy nie zapomnę.
~ Agata Gamoń
Udało się Wam zrobić zdjęcie nocnego nieba? To chyba pierwsze co bym zrobił na południowej półkuli ; )
Niestety zdjęcia nocnego nieba nie udało mi się zrobić. Trzeba w takim razie tam wrócić 😉